top of page

"Staramy się, aby wszystkim było tu dobrze"

Zaktualizowano: 4 sie 2021

Magdalena Antolczyk, Oskar Dylewski


Trenujemy naszych uczestników po to, by można ich było wypuścić na rynek pracy – to były słowa, które chyba najbardziej utknęły nam w głowach, kiedy pierwszy raz udaliśmy się do Fundacji dla osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi. To był impuls, moment, w którym porzuciliśmy bez zastanowienia nasze wcześniejsze ustalenia i pozwoliliśmy się pogrążyć w temacie reprezentacji i podmiotowości „uczestników i uczestniczek warsztatów” – jak mawiał dyrektor fundacji.  


Na samym początku Zgorzelec był dla nas przede wszystkim „przestrzenią miejską”, której przyglądaliśmy się pod kątem marginalizacji i wykluczenia konkretnej grupy osób, które chcieliśmy opisać jako figury kobiet-opiekunek. Przez trzy dni wędrowaliśmy po ulicach, zastanawiając się nad fizyczną i symboliczną dostępnością tych fragmentów przestrzeni miejskiej. Chcieliśmy skupić się na wrażeniach, emocjach i świadomości mechanizmów marginalizujących, wykluczających czy dyskryminujących kobiety w przestrzeni miejskiej. Trzy bite dni, można by powiedzieć – z resztą takie stwierdzenie padło w naszej grupie – stracone, by potem podążyć za czymś na kształt serendipity, które nieco zmieniło nasz temat badawczy i teren.


To teren powinien prowadzić nas, a nie my teren. Stwierdzenie, które w naszej grupie powtarzane było jak mantra, ostatecznie zostało unaocznione dzięki jednemu prostemu ruchowi – zadzwonieniu dzwonkiem do wspomnianej powyżej Fundacji i poczekaniu, aż ktoś otworzy nam drzwi. Zostaliśmy zaproszeni do świata, który całkowicie różnił się od tego, co faktycznie zakładał nasz plan badawczy. Z jednej strony pojawiło się zwątpienie, z drugiej zaś zachwyt i podniecenie gęstym strumieniem bodźców.


Zgodnie z deklarowanymi celami i działaniami, Fundacja prowadzi zajęcia dla osób z niepełnosprawnością w swojej siedzibie w Zgorzelcu, w której znajduje się kilka pracowni artystycznych, biurowych czy terapeutycznych. Rozmawiając z dyrektorem, dowiedzieliśmy się, że „osoby uczestniczące” zdobywają wiedzę praktyczną i teoretyczną, która ma im umożliwić w bliższej czy dalszej przyszłości podjęcie pracy zawodowej. Nie chodzi tu wyłącznie o wytrenowanie uczestników warsztatów, o którym mówił dyrektor Fundacji; ważne są również aktywności w sferze codziennej i niecodziennej – organizowanie turnusów rehabilitacyjnych, wycieczek i wspólnych zabaw. Do jednych z najważniejszych zadań wymienionych przez przedstawiciela tejże organizacji należą: warsztaty zajęciowe; podejmowanie działań zapewniających pomoc lekarską i niezbędne leki; uzyskiwanie skierowań i miejsc w szpitalach, sanatoriach i ośrodkach rehabilitacyjnych. Spośród tych deklarowanych celów, można było wyłonić co najmniej jeden, który określiliśmy jako budowanie bezpiecznej i inkluzywnej przestrzeni do codziennych spotkań z innymi osobami z niepełnosprawnościami, która umożliwiała uczestnikom warsztatów nawiązywanie bezpośrednich kontaktów, a co za tym idzie – długoletnich przyjaźni.


Mieliśmy możliwość udziału w zajęciach organizowanych przez Fundację: w muzykoterapii, jak i zwykłym, niemal cotygodniowym spacerze do pobliskiego parku, gdzie w ramach rekreacji „uczestnicy i uczestniczki warsztatów” mogli, tak po prostu, zająć się sobą – pograć w koszykówkę, piłkę nożną czy zwyczajnie postać i porozmawiać ze swoim znajomym lub swoją znajomą z Fundacji.  


Nasze projekcje dotyczące sposobu funkcjonowania miejsca skierowanego dla osób z niepełnosprawnościami zostały kompletnie unicestwione. Pewne wyobrażenia o tej instytucji, wynikające z doniesień medialnych czy doświadczeń naszych znajomych, zakładały właśnie infantylizację, podporządkowanie się dokładnie opracowanemu harmonogramowi zajęć, jak i spowodowane niedawnymi strajkami opiekunek osób z niepełnosprawnością - poczucie bezradności i zdystansowania do wykonywanej pracy. Te nasze stereotypowe zaplecza myślowe na temat działalności tej i podobnych instytucji, głęboko tkwiące w naszych głowach, próbowaliśmy sobie uzmysłowić, by następnie poddać je dekonstrukcji. Wiemy, że wygląda to tak, jakbyśmy myśleli o tym miejscu jak o ośrodku karnym i niestety nie mamy nic na swoją obronę. Jest to jednak wynik przyjęcia dyskursu publicznego, który często podkreślał niezadowalające warunki życia osób z niepełnosprawnościami i traktowanie ich jak dzieci – tu jednak mieliśmy do czynienia ze stosunkami partnerskimi, biorącymi pod uwagę dojrzałość i wiek “uczestników i uczestniczek warsztatów”.  


Przed zajęciami, w których wzięli udział Kasia, Krzysiek, Kamil, Kuba, Maja, Grzesiek oraz inne osoby, których nie zdążyliśmy poznać, faktycznie przygotowywano konspekt z określonymi celami i metodami pracy. Jak się potem dowiedzieliśmy, dyrektor zwracał szczególną uwagę na konieczność realizacji celów przez „instruktorów” i „instruktorki” jednak, jak zaznaczyła Bożena, jedna z osób prowadzących zajęcia w Fundacji: oni [„uczestnicy i uczestniczki zajęć”] nie są w stanie przez osiem godzin bez przerwy ćwiczyć [fizycznie]. Dyrektor przez to wypomina nam, że po prostu czasami nic nie robimy. Oni przecież również potrzebują czasu na odpoczynek, czasu dla samych siebie. W momencie, kiedy wypowiadała te słowa, drugi instruktor został wezwany na „dywanik” do dyrektora. Z jednej strony chodziło o realizację zajęć, z drugiej zaś, o pewne komplikacje wynikające z naszego pobytu w Fundacji – do końca jednak nie poznaliśmy wszystkich szczegółów.


Relacje, reprezentacje oraz upodmiotawianie, jakie wyłoniły się w trakcie naszych „wypadów w teren” pozwoliły nam wstępnie rozpoznać trzy rodzaje relacji i reprezentacji (nie licząc naszych własnych, o których wspomnimy później). Z jednej strony mamy dyrektora, który – jak udało nam się ustalić – jest osobą zarówno ceniącą ład, porządek i hierarchię, jak i zaangażowaną, robiącą wiele dla osób z niepełnosprawnościami (np. organizowanie wycieczek do innych miast czy spotkań integracyjnych). Sposób, w jaki „uczestnicy i uczestniczki warsztatów”, jak i instruktorzy i instruktorki, zwracają się do niego kończy się na „Panie Dyrektorze” oraz „Szefie”. Trzyma wszystkich na dystans oraz dba o wizerunek swojej placówki.


Jeżeli chodzi o relacje między instruktorami a „osobami uczestniczącymi”, jakie zostały wytworzone w czasie prowadzonych przez Waldka, jednego z instruktorów, warsztatów, to można by powiedzieć, że stanowiły one przeciwieństwo hierarchicznej sztywności w tradycyjnej relacji „nauczyciel-uczeń”. Niejednokrotnie byliśmy świadkami nieformalnego zwracania się do siebie przez „instruktora” i „instruktorkę” do „uczestnika” lub „uczestniczki”. Ci ostatni z kolei, używali zarówno języka grzecznościowego („Pan”, „Pani”), jak i „koleżeńskiego”. 


Jedną z sytuacji dekonstruujących nasz sposób myślenia o funkcjonowaniu takiego ośrodka, zachowaniach osób prowadzących zajęcia oraz osób uczestniczących w nich, była zwykła, dosłownie zwykła rozmowa. W tej zwykłości zawarte były: przekrzykiwanie się, przerywanie sobie, śmianie się, zwracanie sobie nawzajem uwagi. To nie była rozmowa koordynowana przez nikogo; nikt nikomu nie musiał dawać specjalnego przyzwolenia, by dopuścić kogoś do głosu.


Co nas zaciekawiło, w relacji „uczestnik_czka – uczestnik_czka warsztatów” można było dostrzec przyjaźń, otwartość na podejmowanie różnych czynności integracyjnych oraz dostrzegalne w naszych odczuciach poczucie obowiązku reagowania na sytuacje, które dana „osoba uczestnicząca” odbiera jako niewłaściwe czy wręcz krzywdzące.


Podczas muzykoterapii, naszego pierwszego spotkania z dużą grupą „uczestników i uczestniczek warsztatów”, byliśmy, jak ujął to Waldek, eksponatami, którym się przygląda. My przyglądaliśmy się im, a oni nam, z zaciekawieniem “badając” każdy szczegół. Można by to uznać za naiwne, ale wydawało nam się, że już po dwóch dniach udało nam się zbliżyć do naszych partnerów i partnerek terenowych - że udało nam się nawiązać już w miarę bliskie relacje.


Każdy kolejny dzień, każda kolejna chwila stawała się coraz bardziej casual  w relacjach. Wystarczyły dwa dni, aby „uczestnicy i uczestniczki warsztatów” zaczęli się do nas przytulać, a z „instruktorami” i „instruktorkami” przeszliśmy na ty. Jedyną postacią trzymającą wszystko w ryzach profesjonalności był dyrektor Fundacji. Tylko on starał się, aby był odczuwalny dystans, pewien dyskomfort hierarchii. Po każdym dniu spędzonym w ośrodku, musieliśmy mu zdawać relację z pobytu.


Doświadczenie, które udało nam się uzyskać w trakcie tych krótkich, acz intensywnych, „badań terenowych” pozwoliło nam na zaprzestanie zderzania się z betonem opinii publicznej. To, co mamy tutaj na myśli to dosłowne doświadczenie na samych sobie procesu „rozdrabiania” pewnych towarzyszących nam na samym początku wyobrażeń. Udało się nam (prawdopodobnie) dostrzec pewne mechanizmy funkcjonowania takich instytucji. Sposób organizowania zajęć i wolnego czasu, relacje oraz ich permutacje, tworzenie swoistej przestrzeni dla osób społecznie wykluczanych – wszystko to udało nam się jedynie zauważyć w ułamku, maluteńkim skrawku. Nasze „badania terenowe” tak naprawdę po tych dziesięciu dniach ugrzęzły w zalążku, który wymaga dalszego poszerzania. To był i jest jedynie początek.



bottom of page